Obligacje detaliczne potroiły w tym roku swój udział w całkowitej emisji papierów rządowych. Przyczyną tak dużego zainteresowania są praktycznie zerowe oprocentowania depozytów bankowych, które do tej pory były najchętniej wybieraną przez Polaków formą inwestowania oszczędności. Jednak przy inflacji przekraczającej 4 proc. trzymanie pieniędzy w banku oznacza realną stratę. Coraz lepiej wynagradzani i sytuowani konsumenci szukają więc bezpiecznych przystani dla swoich nadwyżek finansowych.
W ubiegłym roku obligacje skarbowe znacząco zyskały na popularności. Z danych resortu finansów wynika, że sprzedano papiery na łączną kwotę prawie 28,4 mld zł, podczas gdy rok wcześniej było to ponad 17 mld. W okresie styczeń–kwiecień br. sprzedaż jest już bliska 14 mld zł. Ostatnie miesiące przynoszą sprzedaż na poziomie 3–4 mld zł. Rekordowy w historii pod tym względem był kwiecień 2020 roku z wynikiem na poziomie ponad 5,4 mld zł.
– W zasadzie jedyną realną odpowiedzią na brak oprocentowania lokat są obligacje skarbowe. Te wszystkie, które emitowane są w Polsce po to, żeby zapchać dziurę w budżecie, dzielimy na dwie części: tzw. hurtowe, które na aukcjach kupują najwięksi, czyli banki, fundusze inwestycyjne, oraz detaliczne. Obserwujemy bardzo mocny wzrost zainteresowania tymi drugimi – wyjaśnia w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Marek Zuber, ekonomista. – Obligacje detaliczne zawsze stanowiły 4–5 proc. całej wartości emisji. Myślę, że w tym roku to będzie nawet około 15 proc., czyli trzykrotny wzrost udziału. Ludzie rzeczywiście się na nie rzucili, bo one, po pierwsze, mają wyższe oprocentowanie niż lokaty, po drugie, są jeszcze pewniejsze, bo przecież państwo stoi za ich bezpieczeństwem.
Rekordowo niskie – od roku, bo wprowadzono je 29 maja 2020 roku – stopy procentowe spowodowały, że w bankach ze świecą szukać oprocentowania lokat wyższego niż 1 proc., a i te policzyć można na palcach jednej ręki, przy czym niemal zawsze warunkiem jest założenie konta w danym banku. Większość instytucji oferuje oprocentowanie na poziomie 0,01 proc. Przy inflacji przekraczającej pasmo odchyleń od celu inflacyjnego NBP (2,5 proc. +/- 1 pkt proc.) oszczędności realnie tracą siłę nabywczą.
W kwietniu inflacja konsumencka wyniosła 4,3 proc., najwięcej od marca 2020 roku, więcej od oczekiwań ekonomistów, które oscylowały wokół poziomu 3,9 proc., i dużo więcej od zanotowanego w marcu odczytu 3,2 proc. Ekonomiści spodziewają się przyspieszenia wzrostu cen nawet do 5–6 proc. w tym roku, a z deklaracji członków Rady Polityki Pieniężnej wynika, że nie ma co liczyć na zacieśnienie polityki monetarnej w postaci choćby ograniczenia skupu aktywów, o podwyżkach stóp nie mówiąc. Gołębio nastawieni ekonomiści mają w obecnym składzie rady przewagę, zaś kadencje członków obecnej RPP zaczną wygasać dopiero w 2022 roku.
– Jedyną realną odpowiedzią na lokaty pod względem bezpieczeństwa pieniędzy są obligacje skarbowe. Problem w tym, że tylko jeśli do końca, do terminu zapadalności – np. przez dwa–trzy lata – trzymamy obligacje, mamy pewność, że na niej zarobimy. Jeśli sprzedamy ją wcześniej, może być różnie – tłumaczy Marek Zuber.
Oprocentowanie dwu- i trzylatek jest stałe i wynosi ok. 1 proc. Prywatni inwestorzy mogą kupić także polskie obligacje skarbowe indeksowane inflacją, co oznacza, że otrzymają określoną marżę ponad poziom inflacji – jest to stopa wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych, przyjmowana dla 12 miesięcy i ogłaszana przez Główny Urząd Statystyczny w miesiącu poprzedzającym pierwszy miesiąc danego okresu odsetkowego. Dla wszystkich dostępne są obligacje czteroletnie oraz dziesięcioletnie. W pierwszym roku oprocentowanie jednak jest stałe i dużo niższe: 1,30 proc. dla czterolatek i 1,70 proc. dla dziesięciolatek, dopiero potem jest to marża plus inflacja. Również obligacje rodzinne (sześciu- i dwunastoletnie), które są produktem dla beneficjentów programu 500 plus, są indeksowane inflacją.
Jak podkreśla ekspert, pozostałe sposoby inwestycyjne dające możliwości uzyskania wyższych stóp zwrotu niż obligacje – takie jak akcje, surowce, waluty czy fundusze tych aktywów – wiążą się z wyższym ryzykiem, czyli strata jest równie prawdopodobna jak zysk, a większość inwestorów nie ma dość siły psychicznej, by obserwować, jak topnieje ich majątek, i nie zrealizować strat, lecz doczekać do odwrócenia trendu.
– Oczywiście możemy kupić mieszkanie, ale to nie jest pomysł dla kogoś, kto ma 1–2 tys. zł. Nie ma też żadnej gwarancji, że za rok czy dwa lata ceny mieszkań nie spadną o 20 proc. – wskazuje ekonomista. – Mamy różnego rodzaju fundusze, mniej ryzykowne, jak fundusze obligacji, bardziej ryzykowne, np. fundusze akcji i megaryzykowne fundusze forexowe, ale też nie ma gwarancji, że zarobią. To jest alternatywa, ale nie w sensie bezpieczeństwa. Również kruszce nie dają nam pewności zysku. Przykładowo wykres złota w ciągu ostatnich 20 lat – patrząc na poziom wejścia i wyjścia, mamy wyższą cenę, ale w międzyczasie zmienność była spora.